czwartek, 19 stycznia 2012

haj ho!

    Może zacznę od tego co najbardziej ciężkostrawne - Stany . Jakkolwiek chciałoby się je ugryźć, zawsze odbijają się czkawką, bólem głowy czy kręceniem w nosie. Jakaś opinia lub może pstro w głowie w tym temacie, nie mają znaczenia, bo USA tak czy tak zrobi zamęt. I w pozytywnym tego słowa znaczeniu i negatywnym.
Wciśnie się wszędzie , przebije z łokciami, przekrzyczy, oślepi uśmiechem lub zaserwuje twarde lądowanie. Zawsze wywoła jakąś reakcję. Odruchy wymiotne lub spazmy euforii.

  Chyba dla wielu miłośników podróży to kraj zagadka, kraj sprzeczności i braku jakiejkolwiek równowagi w każdym aspekcie. Przynajmniej tak widziałam to ja. Chciałam na własnej skórze poczuć czy te utarte stereotypy i filmowe schematy żółtych taxówek w Ny, płatków z mlekiem i soku pomarańczowego na śniadanie, białych skrzynek pocztowych i wszechobecnego american smile to prawda... i co mogę stwierdzić po roku przebywania w tym dziwnym kraju...?  tak!

   Stany atakują z całym blichtrem, głośno, krzykliwie, nie dając wytchnienia zmysłom głowie i nogom ;) I gdy myślimy, że już nic nie może nas zaskoczyć, odkrywają kolejne karty i bawią się z nami w kotka i myszkę. Zachwycają lub odrzucają.

   W kolejnych postach postaram się pokazać USA z mojej perspektywy, hu hu ha ha! Zapraszam, pozdrawiam, bless ya all, buzi buzi, zaglądać!

   Na pierwszy ogień miasto, które nigdy nie śpi, zagadka dla przedszkolaków, po tym wstępie, cóż to, gdzież to...? Taaaaaak, to NY :)  Jako że to pierwszy post, kilka zdjęć dających namiastkę tego co będę wrzucać w czasie późniejszym :) do zaś!  usiak.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz